czwartek, 17 maja 2012

Polemika

W ostatnim czasie wśród komiksowych recenzentów nastała moda na jeżdżenie po nowy przygodach Thorgalach i pobocznych seriach wywodzących się z jego świata. Dopiero w tym tygodniu przeczytałem nowy tom z przygodami Kriss de Vallnor. Wcześniej dane było mi zapoznać się kilkoma recenzjami i żadna nie była przychylna. Jako, że zbiegiem lat zrobiłem się strasznie wybredny spodziewałem się strasznej kiszki. Tymczasem nic takiego nie miało miejsca. O co więc chodzi w tej nagonce na nowego scenarzystę?

Nowe przygody Thorgala są bez wątpienia oceniane przez pryzmat takich wspaniałych historii jak "Kraina Qa", "Wilczyca" czy też "Władca Gór". Tym samem w pamięci czytelników utrwalił się obraz Van Hamme'a jako świetnego scenarzysty. Nie mam zamiaru udowadniać, że jest słabym twórcą, ale chcę zwrócić uwagę na jeden fakt, który chyba większość wyparła ze swej świadomość.

Ostatnie tomy, który wyszły spod pióra Belga były tragiczne. Czy naprawdę wszyscy zapomnieli o "Błękitnej zarazie" czy też o "Królestwie pod piaskiem"? Dalej zresztą nie było lepiej. Ewidentnie było widać, że Van Hamme męczył się przy pisaniu ostatnich albumów z Thorgalem i nie miał już nic do zaoferowania, a przez to męczyli się czytelnicy.

Przejęcie serii przez Sente bez wątpienia ożywiło świat Thorgala, a intryga, w którą jest zamieszany Manthor wzbudza moje niemałe zainteresowanie. Przejdźmy jednak do nowego albumu z Kriss, który zainspirował mnie do napisania tekstu.

Czego to nie można przeczytać o komiksie, zbudowany za kliszach, za krótki, spłycony nudny, ech. Gdyby był rozciągnięty do 6 tomów jak chciał recenzent Kzet pewnie bym przeczytał dlaczego to takie długie. Że mogło być krótsze, a tak tylko wyciągają kasę od czytelników. Mnie takie rozwiązanie przypadło do gustu i cieszę się, że przedstawiono najważniejsze wydarzenia tylko w 2 albumach, dochodząc do wydarzeń dziejącej się w "Łucznikach". Obstawiam, że przeciętny czytelnik Thorgala nie ma 10 lat i nie trzeba mu wszystkiego tłumaczyć po dziesięć razy.

Wcale nie uważam, żeby komiks był płytki i wtórny. W moim odczuciu dzieciństwo Kriss nie tyle ją ukształtowało, co uwypukliło tylko jej paskudne cechy charakteru. Zresztą na łamach komiksu jasno dano do zrozumienia, że to, co ją spotkało nie usprawiedliwia jej czynów. Przypuszczam, że gdyby ograniczyła się do zemsty przymknięto by na to oko. Tymczasem jej zachowanie względem innych (np. Kaledończyków) nie czyni ją kimś lepszym od jej oprawców. Nie sądzę, by można w tym przypadku zastosować zasadę "wszyscy byli dla mnie źli, więc ja będę zła dla wszystkich". Ewidentnie było widać, że awanturnictwo bardziej do mniej przemawia niż spokojne życie, a Sigwald był jedynym hamulcem w jej poczynaniach, który jednak z biegiem lat coraz bardziej ulegał swojej podopiecznej. Wychodzę z założenia, Sigwal rabował wyłącznie by przetrwać, zaś de Valnor chciała mieć coraz więcej i więcej. Thorgala życie również nie rozpieszczało, a podążył zupełnie inną ścieżką nić Kriss.

W pierwszym albumie rysunki Włocha ocierały się o styl Rosińskiego z dawnych lat. W tym tomie zmienił sposób rysowania i muszę przyznać, że mogę ocenić jego rysunki na plus. Jedyne co mi przeszkadzało to sposób w jaki rysuje twarze kobiet. Wszystkie są do siebie podobne, a zbliżania twarzy głównej bohaterki nie wyszły mu najlepiej.

Można grymasić na "zmartwychwstanie" kruczowłosej łuczniczki (nie mam pojęcia czy ma to pokrycie w mitologii Wikingów)i na to jak łatwo Freja przymknęły oko na resztę występków awanturniczki, ale dam szansę scenarzyście. Nie mam wątpliwości, że losy krewkiej wojowniczki skrzyżują się ponownie z Dzieckiem Gwiazd.

niedziela, 13 maja 2012

Franek w świecie filmu

Ostatnio trochę zaniedbałem bloga, ale takie życie. Zasypywany listami od wiernych czytelników przygotowałem dzisiaj dosyć pokaźny wpis. Mam nadzieję, że na następny nie będziecie musieli tak długo czekać. :)


Powszechnie lubiany i szanowany (przynajmniej w pewnych kręgach), Frank Castle, nie ma niestety szczęścia do filmowych ekranizacji swoich przygód. Doszło do tego, że palmę pierwszeństwa w moim rankingu dzierży wciąż film z Dolphem Lundgrenem z 1989 roku. To chyba o czymś świadczy. O ekranizacji z 2004 roku nie ma się co rozpisywać, by była słabiutka i gdyby nie Rebecca Romijn, to szybko bym ją wyparł z mej pamięci.

Duże nadzieję pokładałem w "Strefie Wojny" (2008), ale okazało się, że góra zrodziła mysz. Co prawda Ray Stevenson sprawdził się jako Frank i mam nadzieję, że jeszcze będzie dane mu wcielić się w tą postać, ale sam film jest tragiczny. Gdyby nie Ray, nie dałoby się tego w ogóle oglądać.

Wobec mizerii oficjalnych produkcji, nie pozostało nic innego jak skierować swój wzrok w kierunku fanowskich produkcji. Właśnie ich dotyczyć będzie dzisiejszy wpis. Jak wiadomo mają one swoje ograniczenia i nie każdemu przypadną do gustu. Myślę jednak, że żaden prawdziwy fan Punishera nie może być wobec nich obojętny. A więc zaczynamy.

Franka na celownik wzięła sobie wytwórnia Blink Productions specjalizująca się w amatorski produkcjach. Studio wyprodukowało cykl filmów z Frankiem w roli głównej. Wyszło różnie, ale najlepiej przekonać się samemu. Wspólnym cechą wszystkich filmów są świetnie dobrany podkład muzyczny.

1. Punisher '79

Frank kontra Jigzaw. Klimatyczny film, ale czegoś mi w nim brakowało. Tak czy siak warto zerknąć dla śpiewającego Russo. :D




2. Punisher '80

Boże Narodzenie roku 1980. Nowy Jorku terroryzuje seryjny morderca. Oczywiście Punisher nie będzie się temu bezczynnie przyglądał. Dużo lepszy od poprzedniego z fajnym zakończenie.




3. Punisher '81

Castle powraca na ulice. Gościnny występ Daredevila (żółte wdzianko !!!), który jak zwykle truje Frankowi o moralności, a także powrót ćpunka Mikołaja. Zdecydowanie najlepsza część. Polecam.





4. Punisher '82

Ostatnia część cyklu, gdzie postawiono na akcję. Punisher rozprawia się ze zbirami znanymi z kart komiksów. Wyszło troszkę pokracznie, ale taki już urok amatorskich produkcji. Zdecydowanie lepiej im wychodziło, gdy kładli nacisk na dialogi a nie na akcję.





5. Daredevil '83

Tym razem Frank w gościnnym występie. Murdock kontra Typhoid Mary. Zadziwiająco dobre.





6. Punisher - Hell's Tickets

Punisher prosto od Chorwatów. Raczej jako ciekawostka. Z angielskimi napisami.




7. Punisher: First Round

Na koniec zostawiłem najlepszą nieoficjalną produkcję z Punisherem w roli głównej. Niezłe sceny akcji (oczywiście jak na amatorskie przedsięwzięcie), gościnny występ Logana oraz Kingpin, który wygląda jak prawdziwy Ważniak. Oglądać i jeszcze raz oglądać. Niestety film dostępny w sieci ma koszmarna jakość (edit: znalazłem jednak lepszą wersję, początek ma słabą jakość, ale potem jest już dużo lepiej), ale zawsze można sobie kupić ( a raczej zasponsorować) oficjalne wydanie.









wtorek, 31 stycznia 2012

Świat wg Marvela cz.1

Jakiś czas temu Marvel wydał dwa tomiska obok których nie mogłem przejść obojętnie. Chodzi mianowicie o "Marvel Atlas" czyli kompendium wiedzy na temat krajów istniejących w Universum Marvela. Jako fanatyk wszelkiej maści map prześwietliłem dokładnie atlas i postanowiłem podzielić się z wami wrażeniami.

 I tom obejmuje Europę, Azję i Oceanię, a II resztę świata, i dla odmiany zacznę właśnie od niego. Na początek jedna uwaga. Mapy są tak niechlujnie narysowane, że szkoda oczu na nie. Naprawdę nie przesadzę jeśli napiszę, że sam lepiej bym je narysował, a muszę dodać, że sam niejedną mapę spłodziłem. Przecież wystarczyło je przerysować z jakiegoś atlasu. Żadna sztuka dla przeciętnego rysownika. Za mapy odpowiadał Eliot R. Brown, więc tym bardziej dziwi mnie fuszerka, którą odwalił.

Atlas zawiera podstawowe informacje o danym kraju, takie jak: ludność, waluta, ustrój, surowce. Zaserwowano także krótką notkę historyczną. Dowiadujemy się także kto w danym kraju rezyduje i jakie superistoty z niego pochodzą. W przypadku fikcyjny państw podano również miejsce debiutu na łamach komiksów. Właśnie na państwach wymyślonych przez scenarzystów marvela postanowiłem się skupić, a przynajmniej na tych najciekawszych. Niestety nie każdy kraj może poszczycić się notką na swój temat, co mnie mocno rozczarowało.

1. Ameryka Łacińska.

a) Wiadomo, wszystkie kraje takie same i wszędzie gadają po hiszpańsku, więc co za problem wcisnąć im kilka dodatkowych krajów? Skoro jest Costa Rico to równie dobrze może być jeszcze: Costa Verde (inspiracją wakacje w Hiszpanii?), Costa Diablo (mój cichy faworyt, brak danych), Costa Perdita, Costa Salvador, Costa Dinera (wybrzeże brudnych pieniędzy???).

b) Rio de Muerte - z taką nazwą status światowego centrum turystyki gwarantowany.

Te wszystkie kraje oraz wiele innych upchano w Ameryce Środkowej. I komu przeszkadzały Zjednoczone Prowincje Ameryki Środkowej?

c) Bastrona - komunistyczne państewko na pograniczu Kolumbii i Peru. Jedyny słuszny ustrój zaprowadził tam idol lewackich debili, Ernesto "Che "Guevara. Co ciekawe, przed rewolucją, Bastronia była bogatym państwem, którego gospodarka opierała się na turystyce. Założę się, że FARC ma tam swoje bazy, a Chavez jeździ do nich na wakacje. Mieszka tam ponad 10 mln. ludzi. Prędzej uwierzę, że ludzie strzelają laserem z oczu niż w to, że w środku dżungli żyje tyle ludzi i ryją się do nich wycieczki z całego świata. Mają wyobraźnię chłopaki z Marvela.

d) San Diablo - tak nazwa nie wróży nic dobrego. Faktycznie, państwo na zachodnich krańcach Brazylii, sąsiadujące z Kolumbią, to siedlisko najemników, handlarzy narkotyków oraz komunistów. Przynajmniej mają fajną walutę: diablo peso. Kraj dwa razy większy od Bastronii, ale ma tylko niewiele ponad 1.5 miliona mieszkańców. To pewnie przez brak turystów.

Na mapie ewidentnie widać, że San Diablo "wycięto" z Brazylii, ale wszyscy gadają po hiszpańsku.

e) San Gusto - małe państewko leżące nad jeziorem Maracaibo. Normalnie bym je olał, ale grasował tam klon Hitlera. A może dalej tam rezyduje?

f) Santo Marco - to państwo zna chyba każdy. Jeśli nie kojarzycie to radze brać się szybko za lekturę X-Men #4 :)  Brazylia ponownie poszkodowana.

g) Terra Nueva - tajemnicze państwo o którym nie żadnych informacji. Podobno leży na Karaibach. Tymczasem atlas umiejscawia go w miejsce prowincji Buenos Aires w Argentynie. Będę musiał przeprowadzić dokładne badania.

2. Afryka.

a) Burunda - państwo wykrojone z Angoli graniczące z Namibią. Ma niby 20 mln. mieszkańców, co może dziwić biorąc pod uwagę, że sama Angola przed wykrojeniem ma ma ok 16 mln. Pewnie sztuczki ze statystyką. Skoro Afryka to dyktatura, a skoro dyktatura to stolicą jest Freedomtown.

b) Wakanda - nigdy nie przepadałem za tym państwem, a raczej za gościem, który z niej pochodzi. Czarna Pantera i jego królestwo było dla mnie zawsze wytworem politycznej poprawności. Z tego co pamiętam Wakanda była zawsze przedstawiana jako państwo z bujną roślinnością, wodospadami i innymi cudami. Zawsze je sobie umiejscawiałem w Afryce środkowej (rejony Kongo, Ruandy). Tymczasem okazuje się, że Wakanda to tereny południowe Etiopii. Na tamtejszych terenach dominują jednak sawanny, stepy i półpustynie. Rzeczywistość nijak ma się do komiksowego wizerunku afrykańskiego królestwa. Znowu ktoś dał dupy w Marvelu.

c) Narobia - państwo wciśnięte między Południowy Sudan i Ugandę. Stolicą jest Narobia City. Ciekawe czy Nairobia będzie ich ścigać za plagiat.


To tyle na dzisiaj. Następnym razem zajmę się Europą. Tam to będą jazdy :D